Spotkanie Małego Księcia i Oskara

Umarłem, a moja dusza poszybowała wysoko i nawet nie zahaczyła o dach sufitu szpitalnego. Unosiłem się i trochę bałem, bo domy i szpital były nagle malutkie jak pudełka zapałek. Aż całkiem znikły. I wtedy powoli zapadła noc. A potem znów nastał poranek, a ja wciąż się unosiłem. Sądzę, że leciałbym dalej, gdyby nie wędka zwisająca gdzieś z góry. Uchwyciłem się haczyka i linka powoli zaczęła mnie wciągać. Pomyślałem, że to Pan Bóg posłał po mnie jakiegoś wędkarza, ale potem dostrzegłem nad sobą nieduże planety i stada dzikich ptaków latających nad nimi. Uśmiechnąłem się pewny, że moja dusza poszła, nawet jeśli nie do nieba, to w miejsce równie piękne. Kiedy stanąłem na jasnozielonej planecie, słońce już zachodziło. A zachód był jak z baśni. Przede mną siedział zdziwiony chłopczyk, który był bardzo śliczny, i miał blond włosy, których mu pozazdrościłem. Wyglądał na zdrowego, no chyba, że miał jakąś dziwną chorobę, która nie zmieniła jego wyglądu. Przez chwilę się sobie przyglądaliśmy, aż on wstał.
– Witaj – powiedział.
– Cześć – odparłem.
– Co robisz na mojej planecie? – zapytał.
– Umarłem i poleciałem do góry. Nie chciałem już dalej szybować i złapałem twoją wędkę – wyjaśniłem i poczułem, jak łzy cisną mi się do oczu, bo właśnie sobie uświadomiłem, że już tam nigdy nie wrócę: nie zobaczę cioci Róży, ani Peggy Blue, ani kolegów, a nawet rodziców już nie zobaczę. I zrobiło mi się naprawdę bardzo przykro, ale przełknąłem te uczucia – choć nawet nie sądziłem, że można je przełknąć, ale widocznie po śmierci da się robić więcej – bo przecież mam sto dziesięć lat, więc nie powinienem płakać, jestem na to za stary. A może mnie nie ma?
– Ja też umarłem – powiedział, ale on nie hamował łez, tak jak ja. Widok płaczącego chłopca jeszcze bardziej mnie zasmucił – Zabiła mnie żmija, żebym mógł wrócić do mojej ukochanej Róży …
– Jest tu ciocia Róża? – przerwałem z nadzieją.
– To moja Róża – szepnął – Jest prześliczna i bardzo ją kocham. A ona kocha mnie. Ale chyba nie jest „ciocią Różą”. Jeśli będziesz chciał, to ci ją przedstawię. I mam też dwa wulkany oraz baranka. To prezent od mojego przyjaciela, którego samolot rozbił się na pustyni, którą on nazywał Saharą. Narysował mi go i jeszcze kaganiec dla niego, żeby nie zjadł mojej Róży.
Opowieść chłopca była bardzo dziwna, bo jak można mieć narysowanego baranka, który …
– Twoja Róża jest kwiatem? – skinął głową i ruszył przed siebie, dając znak, bym szedł za nim. Przeszliśmy na druga stronę malutkiej planety i tym razem słońce wschodziło i było jeszcze piękniej niż podczas zachodu. Bardzo chciałem już zobaczyć tę Różę. Dla chłopczyka była jak dla mnie moja żona, Peggy Blue. Pomyślałem, że może zapomniała o mnie i znajdzie sobie innego męża w moje miejsce, na przykład takiego Pop Corna. I przez to zrobiło mi się jeszcze smutniej, ale i tę falę łez udało mi się przełknąć, choć z dużym trudem.
– To ona – uśmiechnął się blado chłopiec i uniósł mleczne, jakby papierowe wieko, a ja zobaczyłem okazałą Różę, która na pewno nie była ani Peggy, ani ciocią Różą i wtedy nie wytrzymałem: wybuchnąłem płaczem. Czerwony kwiatek patrzył na mnie smutno aż w końcu zapytał cichym, dziewczęcym głosem:
– Jak ci na imię?
– Oskar – chlipnąłem starając się opanować.
– Ja jestem Róża. Jestem księżniczką tej planety, bo należę do Małego Księcia, który jest jej władcą – wyjaśniła przenikliwie mi się przyglądając – Czemu płaczesz?
– Bo umarłem – odpowiedziałem – Jest mi bardzo przykro, bo już nigdy nie zobaczę moich przyjaciół, ani rodziców, choć tak bardzo ich nie lubię, ani cioci Róży, ani mojej żony, Peggy Blue, która miała kiedyś niebieską skórę, ale wyzdrowiała i mogła wrócić do domu, a ja nie wyzdrowiałem i umarłem. I teraz jestem tutaj.
– Żona? – zdziwiła się Róża.
– To taka kobieta, która bardzo cię kocha i ty bardzo ją kochasz i ona należy jakby do ciebie, a ty do niej i ona może całować tylko ciebie, a ty tylko ją i spędzacie razem bardzo miło czas – wyjaśniłem najprościej, jak się dało. Pokiwali głowami.
– W takim razie ja jestem żoną Małego Księcia – oznajmiła, a chłopiec przytaknął.
– Czemu tęsknisz za rodzicami, skoro ich nie lubisz? – dopytywali ciekawi, a Książę objął mnie na pocieszenie ramieniem. Przyjąłem je pokrzepiony.
– Bo to jednak moi rodzice – mruknąłem ocierając łzy – Mogą sobie być idiotami i tchórzami, ale zawsze będą moją rodziną.
Róża pokiwała swoją oplecioną czerwienią główką i zamyśliła się.
– Nie możesz ich odwiedzić, tak jak ja nie mogę odwiedzić Lisa i Pilota – powiedział Mały Książę – Bardzo za nimi tęsknię, a oni za mną. Ale chodź, pokażę ci coś.
Zaprowadził mnie kilka kroków za ogródek Róży i wskazał palcem daleki, błyszczący punkcik, po czym rzekł przejmującym, smutnym tonem:
– To Ziemia. Pochodzisz z Ziemi, prawda? – przytaknąłem – Kiedy nie mogę już wytrzymać bez moich przyjaciół, którzy tak jak ty pochodzą z Ziemi i oglądam tak wiele zachodów słońca, patrzę tam wiedząc, że są. Nie wiem gdzie. I może nawet o mnie myślą. Lis pewnie szuka kur do zjedzenia, a Pilot leci samolotem, jeśli znowu się gdzieś nie rozbił. Wtedy robi mi się przyjemniej i już nie muszę oglądać zachodów słońca. Bo wiesz, gdy człowiek jest bardzo smutny ciągle na nie patrzy. Możesz tu zostać, jeśli mnie oswoisz, a ja oswoję ciebie.
– Co to znaczy? – zapytałem patrząc na daleką gwiazdę.
– To znaczy, że będziemy związani i będziemy przyjaciółmi. Kiedy będziesz widział zboże będzie ci wesoło, bo będzie ci się kojarzyło z moimi włosami, a gdy ja zobaczę księżyc będę szczęśliwszy, bo skojarzy mi się z twoją głową. Oswoiłeś swoją ciocię Różę i żonę, tak jak ja Lisa i Pilota więc o tobie nie zapomną, nie martw się. Na zawsze pozostaną wyjątkowe w twoim sercu.
Uśmiechnąłem się mając nadzieję, że oswoimy się nawzajem i że nie zostanę zapomniany. Ja nigdy nie przestanę ich wspominać.
– Oswój mnie, a pozwolę ci zostać, chociaż mam bardzo mało miejsca. Codziennie przed wspólnym czyszczeniem wulkanów będziemy patrzeć na Ziemię myśląc, że twoja żona, rodzice, przyjaciele i ciocia Róża, też o tobie myślą.

Lena Misiuna