Wdowieństwo- gdy jedno odejdzie…
W całym naszym życiu nie może nas spotkać nic gorszego niż utrata osoby, którą się kocha całym sercem, z którą często czujemy się połączeni jak dwa konary jednego drzewa.
Myśl o tym, że kiedyś się rozdzielimy, bo jedno z nas odejdzie z tego świata, bywa tak nieznośna, że odrzucamy ją, gdy tylko się pojawi. Zagłuszamy lęk przed przemijaniem, słyszymy, że trzeba żyć tu i teraz, koncentrować się na chwili. Oczywiście, nie ma sensu gasić każdego szczęścia posępnym stwierdzeniem o tym, że „i tak wszyscy umrzemy” . Z drugiej strony, jeśli mamy sobie poradzić z żałobą, lepiej jednak całkowicie nie wypierać ze świadomości faktu, że jesteśmy śmiertelni. Większość osób żyjących w związkach z pewnością doświadczy wielkiej straty i będzie cierpieć, no bo rzadko się zdarza, że odchodzimy w tym samym czasie, choć bywa i tak. Wątpliwe jest, że można do wdowieństwa „ dobrze się przygotować”, trudno bowiem wyobrazić sobie to, co niewyobrażalne. Nie znamy siebie w cierpieniu, póki go nie doświadczymy.
Ratuje nas to, że na partnerze świat się nie kończy. Przecież są jeszcze dzieci, a jeśli ich nie mamy, to zwierzęta, jeśli nie one-to przyjaciele, rodzina, inni ludzie. Mamy też własne pasje, zainteresowania, drobne przyjemności, podróże, ciekawość. To wszystko, co buduje naszą egzystencję latami i co nie zniknie razem z ukochanym. Jeśli zawczasu damy sobie prawo do myślenia o naszym związku w ten sposób, że mamy też kawałek przestrzeni, który należy tylko do nas, to na tym kawałku zbudujemy w przyszłości swoją nową życiową rolę- osoby bez partnera, wdowy lub wdowca. Nawet jeśli w chwili odejścia ukochanego wydaje nam się, że cały świat zniknął( ból może rodzić takie myśli), to z czasem ta perspektywa się zmieni. Najtrudniej radzą sobie z wdowieństwem ci ludzie, którzy w związku zatracili własną osobowość, własną odrębność na rzecz partnera. Latami służyli, poświęcali się , rezygnowali z własnych planów, ambicji, przyjemności czy przyjaźni- na rzecz jednej ukochanej osoby. Warto jest mieć tą świadomość, gdy jeszcze możemy wspólne życie modelować. Dla wielkiej miłości warto oddać bardzo, bardzo wiele. Ale nigdy- wszystko.
Ile to będzie trwać?
Pytanie, które najczęściej zadają osoby w głębokim żałobie, brzmi: „jak długo będę tak cierpieć?” . Nie ma jednej odpowiedzi. Każdy przeżywa nieszczęście odrobinę inaczej. Nie bez powodu nasi dziadkowie, pradziadkowie nosili żałobę przez rok. Rok to jeden pełny cykl- pór roku, świąt, rodzinnych rytuałów, rocznic itp. Przez 12 miesięcy nasz mózg uczy się życia na nowo, bez partnera. Siadamy bez niego do Wigilii, idziemy z koszyczkiem na Wielkanoc, jedziemy na wakacje. Po roku mamy ponownie wspomnienia związane z partnerem, które też powodują cierpienie, może odrobinę mniejsze. Oczywiście nie każdy po roku jest wyleczony ze smutku, jednak może zacząć postrzegać ,że życie toczy się dalej i że przynosi też chwile radości.
Jako sobie pomóc?
Najlepiej dbając o siebie i swoje potrzeby, przede wszystkim w tym podstawowym zakresie. Chodzi m.in. o troskę o własne zdrowie, codzienną porcję ruchu, który przywraca energię i rozświetla horyzonty. Dobrze działa kontakt z serdecznymi ludźmi, żeby się wygadać, wypłakać, pomilczeć albo iść razem na spacer. Jeśli mamy pod bokiem takie dobre, bliskie dusze- warto się na nich wesprzeć. Kiedyś im to oddamy. Możliwe jest też i tak, że dobre rozmowy z rodziną i przyjaciółmi nie wystarczą. Coraz więcej osób w żałobie korzysta z pomocy psychoterapeutów, którzy pomagają wyrzucić paraliżujący smutek. Psychoterapia może ułatwić radzenie sobie z bolesną stratą- na pewno nie sprawi, że nie będziemy cierpieć w ogóle. Byłoby to nienormalne. Będziemy cierpieć, bo to jest podatek, który płacimy od miłości. Jednak któż z nas zdecydowałby się dobrowolnie na życie bez miłości? I to dzięki niej będziemy w stanie żyć dalej. Kiedy skończy się ból serca i duszy, skupimy się przede wszystkim na dobrych wspomnieniach i poczujemy wdzięczność za wszystko, czego doświadczyliśmy wspólnie.
mgr Elżbieta Majtyka-Borek
Certyfikowany Psychoterapeuta PTP
Kielce, styczeń 2022 r.